Valeria mieszka w małym, prowincjonalnym miasteczku, gdzie czas ma zupełnie inny wymiar, a zegary odmierzają godziny łagodnym i powolnym rytmem. Valerii wydaje się, że mieszka tu co najmniej kilka wieków…
Latem, jeziora otaczające miasto stanowią atrakcję dla turystów. W pozostałych porach roku, życie zamyka się w rodzinnym kręgu. W tym mieście Valeria spędziła dzieciństwo, młodość i jak większość pań, prowadzi niezbyt ciekawy żywot kobiety zamężnej , z dziećmi na tak zwanym „wylocie”. Dni odliczają się dziesiątkami, jedne podobne do drugich.
Jest tylko drobny szczegół wyróżniający Valerię spośród innych kobiet – wyobraźnia. Wiadomo, każdy ją posiada, ale wyobraźnia czasami przerasta rozumienie istoty rzeczy. W oczach Valerii , świat natury nabierał życia i strach było o tym z kimkolwiek rozmawiać. Odczuwała ból jabłoni, kiedy ta rażona piorunem, utraciła połowę pnia i gałęzi. Słyszała jak ziemia jęczy, kiedy bezdusznie zalewano ją asfaltem. Czuła jak ptak rozpacza, kiedy zastał puste gniazdo, bez piskląt. Dawniej próbowała podpytać koleżanki. Chciała wiedzieć czy również doświadczają podobnych przeżyć, ale zdumienie malujące się na twarzach, było wystarczającą odpowiedzią.
-Pewnie mam taką skazę. Nikomu nie przeszkadzam, więc niech tak pozostanie-myślała. Zmieniały się pory roku, zbliżało Boże Narodzenie. Czas, na który Valeria czekała z dziecinną wręcz radością. Witryny sklepowe w tym małym miasteczku dość późno radowały oczy mieszkańców świąteczną dekoracją, co oburzało tylko Valerię. Innym nie przeszkadzało. Jej dom już od pierwszej niedzieli adwentowej bogacił się w akcesoria i świąteczne symbole. Valeria piękniała, oczy nabierały magicznego blasku, a niewidoczne fluidy przechodziły na innych, dalej i dalej ku dobru. Valeria urodziła się w Boże Narodzenie i w tym należy dopatrywać się tajemnicy jej przemiany. Kiedy chciano sprawić Valerii przyjemność, zadawano tradycyjne pytanie: jakie jest twoje marzenie związane z Bożym Narodzeniem? Odpowiedź również była niezmienna: zobaczyć sanie z Mikołajem, zaprzężone w renifery, sunące po wieczornym, grudniowym niebie. Wyśmiewano się z Valerii ukradkiem, ponieważ nawet dzieci nie mają takich marzeń. A Valeria miała. Mijały lata, czas posrebrzył skronie. Chłopcy po raz pierwszy spędzali święta poza domem – w Anglii, gdzie otrzymali pracę i niezłe zarobki. Valeria z przyzwyczajenia krząta się po domu, szykując wieczerzę i wyglądając pierwszej gwiazdy, smutnej gwiazdy.
– A to co – pomyślała. Jakieś nowe, nieznane dźwięki wypłoszyły ją z domu. Domyślacie się co zobaczyła? swoje marzenie w całej okazałości. Sanie przejechały, zawróciły i raz jeszcze zrobiły duże koło nad domem. Widziała dokładnie: dobrotliwy uśmiech Mikołaja, sanie wymoszczone po brzegi paczkami, parę buchającą z przystrojonych reniferów.
– To już – zdziwiła się – odchodzę teraz, na same święta? Były to ostatnie, zapamiętane myśli. Kiedy ocknęła się, stała nadal przed domem, zapatrzona w niebo.
-żyję- szepnęła, może zemdlałam, ale na stojąco?
No cóż, na tym można by zakończyć, ale zatrzymajmy się jeszcze na moment przy Valerii. Uśmiechnięta zapaliła świeczki na choince, odczekała chwilę, ponieważ fala wzruszenia spowodowała napływ łez. Po czym podeszła do telefonu, pewnym ruchem wykręciła numer i już spokojnym głosem powiedziała: przebaczmy sobie, przyjedź, czekam na Ciebie.
Nie wstydźmy się marzeń, nawet jeżeli są one tak dziecinne jak Valerii. To one zmieniają nas, czyniąc świat lepszym.