Pierwsze kroki na emeryturze: Remont (cz.3)
Trzeci fragment książki Haliny Gumowskie, w której opisuje swoje pierwsze miesiące spędzone na emeryturze.
Uff, nie wierzę, że ciągle żyję! Jestem jak nurek, który po długim pobycie pod wodą, już jest na powierzchni, lecz jeszcze nie ma świadomości, że wypłynął. A ja ostatnio tylko tak żyłam.
Byłam w głębi piekła i to na samym dnie!
Czemu?
Bo robiłam remont mieszkania. Totalny. Taki z renowacją mebli, kompleksową wymianą wszystkich drzwi i okien na plastiki, klepki podłogowej na panele oraz parkietu na posadzki. Obłęd!!
Kto tego nie przeżył, ten nie wie, czym jest piekło…
Ale to już było i nie wróci więcej… kolejny raz zapewniam siebie, spoglądając na oliwkowe ściany, białe okna, brązowe drzwi i jasne panele.
Jest czysto. Tak w mieszkaniu jak i we mnie. Właśnie – we mnie. To zdumiewające, jaki wpływ na człowieka może mieć zwykle odświeżenie mieszkania. Wpływ na jego odczucia, stany psychiczne a nawet wygląd zewnętrzny. Widać może, bo na mnie ma!
Ale skąd się wziął pomysł na ten remont. I …po co mi to było?
Otóż muszę się przyznać, że przed remontem, żyłam w stanie częściowego zawieszenia. Niby wszystko działo się, jak dotąd ale równocześnie było jakoś tak obok życia.
Każdego ranka, budziłam się o zwykłej porze. Półprzytomna wlokłam się do łazienki i dopiero tam docierało do mnie, że JESTEM NA EMERYTURZE!
I, że w związku z tym niepotrzebnie wstałam tak wcześnie.
– Cóż, odruch Pawłowa…- kolejny raz mruczałam pod nosem niezadowolona z siebie – kiedyś mi to minie – powtarzałam z nadzieją w głosie.
Wciągu dnia robiłam to co zwykle, ale nabierałam tempa dopiero po południu, czyli – po powrocie z pracy. Natomiast przedpołudnia wlekły się jak ślimak na drodze a mnie albo wszystko leciało z rąk albo to, co robiłam, trwało godzinami.
Byłam jak ryba wyrzucona z wody. Męczyłam się czekając, aż ten stan samoistnie minie. Ale on nie chciał. Więc musiałam coś z tym zrobić. Wprowadzić jakiś nowy ład. Takie mikro trzęsienie ziemi, którego konsekwencją musiał być remont.
Nie sądziłam, że stanie się także okazją do przecięcia pępowiny z przeszłym życiem.
ZAWODOWYM!
Te wszystkie problemy z okresowym brakiem farby czy kleju, nierówną szlichtą w przedpokoju, napadowymi bólami żołądka malarza Rysia na tle nerwowym, spania na podłodze tam, gdzie w danej chwili było wolne miejsce, przeniosły mnie w inny świat.
Co się zmieniło?
Najpierw kolory. Z różnych odcieni chłodnego błękitu na pastelowe. Na ciepłe beże, żółcie, ochry, pomarańcze, brązy. Barwy kojące, wśród których można żyć spokojniej.
Potem meble. Z czarnych na cappuccino. Rozjaśniły pokój i zmniejszyły kontrast z granatową sofą.
Później podłogi. Jasne panele, ułożone w subtelną mozaikę, zastąpiły ciężkie dywany, przez co salonik zyskał lekkość.
Na końcu ja. Zewnętrznie ta sama, ale odmieniona wewnątrz. Puchnąca z dumy, że dała radę, choć chwilami było naprawdę ciężko. Świadoma, że złapała dystans od dotychczasowego życia, którego rytm wyznaczała głównie praca. Spełniona mimo pustego portfela i konta. Pewna, że sprosta każdemu wyzwaniu, jakie przyniesie los.
Odważna.
Podobam się sobie taka jaką teraz jestem. Czysta i jasna jak moje mieszkanie. Otwarta na nowe, które już stoi u drzwi i tylko czeka by je wpuścić.
Jakie będzie?