Naszym piórem: codzienny felietonik
Felietonik o tym, jak mikro połyka makro (a potem i tak mu szkodzi)
Refleksje- na optymistycznie!
Chcesz światu podać na dłoni coś delikatnego, jakby zrobionego z mgły i wrażliwości. Coś z duszą, co się nie świeci, nie błyszczy i nie krzyczy. Coś artystycznego, niszowego, z rodzaju tych pomysłów, które najpierw trzeba poczuć, a dopiero potem zrozumieć.
A tu klops.
Świat — wielki, głodny i zawsze w biegu — zamawia zupełnie inny zestaw. Ekspresowy kabarecik, tani jak barszcz, najlepiej w opakowaniu zbiorczym. Tekst homogenizowany do gładkiej papki, żadnych grudek znaczeń, żadnych ściemnionych metafor. Dialogi według formuły:
— Co to było?
— Nic z tego nie zrozumiałam.
— Było za cicho.
I koniec dyskusji.
Mikro — to twoje. Mikro, czyli subtelne, osobne, może nawet trochę uparte. Ale mikro nie krzyczy na targu życia, a makro — cóż — ma megafon, promocję i trzy jingle. Banał? Oczywiście. I to w dodatku banał, który nie chce zejść ze sceny, choć nikt go już nie prosi o bis
Co wtedy?
Można odpuścić. Ale nie w sensie „zawiesić pióro na kołku”, tylko odpuścić oczekiwania, że świat rzuci się na twoje drobiazgi jak na hit sezonu. Bo mikro to nie makro — i całe szczęście. Mikro jest jak list pisany ręcznie, a makro jak reklama w metrze. Jedno nie zastąpi drugiego, nawet jeśli to drugie jest głośniejsze.
A więc rób swoje. Z czułością, nawet jeśli świat woli dania instant. Bo ktoś, gdzieś, pewnego dnia — zamiast kolejnej porcji „łatwo, szybko, zrozumiale” — zatęskni właśnie za tym twoim małym, dziwnym, niedosłyszalnym mikro.
I wtedy to już nie będzie klops.
Tylko delicja.




