Naszym piórem: Wszystkich Świętych – czas zadumy i refleksji
Listopad, pomimo szelestu opadających liści, ma w sobie szczególną ciszę. Nie tę zwyczajną, codzienną – lecz ciszę, która unosi się między płomykami zniczy, między krokami na alejkach cmentarnych, między wspomnieniami, które wracają właśnie teraz, gdy świat na chwilę zwalnia, kiedy celebrujemy Dzień Wszystkich Świętych oraz Zaduszki.
Co roku przygotowuję dla rodziców wiązankę. Nie kupuję gotowej – robię ją sama. To nie jest kwestia oszczędności ani mody na „zrób to sam”. To rytuał, coś bardzo osobistego. Na kursie florystycznym nauczyłam się, jak komponować barwy, jak układać kwiaty, żeby nie tylko ładnie wyglądały, ale też coś mówiły… Bo kwiaty potrafią mówić – tylko trzeba umieć ich słuchać. Kurs florystyczny dał mi umiejętność, ale to serce podpowiada, jak ma wyglądać ta wiązanka. Wybieram kwiaty. Najpierw te, które lubiła mama. Delikatne pudrowe róże i eleganckie kalie (Cantedeskia), które jak pamiętam, stały rzędami na parapetach naszego rodzinnego domu- zawsze miała do nich słabość… Tata wolał prostotę, więc z myślą o nim, dokładam trochę gałązek świerku i żywotnika – symbol trwałości. Gdy zaczynam układać kompozycję, mam wrażenie, że oni są obok… Mama z uśmiechem poprawia coś, wyrównuje i zdaję się podpowiadać…, tata przygląda się z dystansem, ale w oczach ma ciepło.
To niezwykłe, jak dłonie potrafią zapamiętać emocje i obudzić wrażliwość sprzed lat. Każdy ruch, każdy ułożony element kompozycji, to jak wspomnienie wspólnych wędrówek po mazurskich łąkach, to jak wyprawa do lasu, czy krętą ścieżką wzdłuż Niegocina do Krzyża św. Brunona. Nie macie pojęcia, jak tam się zmieniło… Nie poznalibyście już tych miejsc… Wiem, że rodzice są ze mną – w myślach, w drobnych gestach, w tym, jak ustawiam talerze , na stole, na świąteczny obiad, jak zapalam świeczkę, jak wyciągam z szafy albumy, by przejrzeć stare zdjęcia i w tym, jak potrafię się śmiać z drobiazgów.
Tradycja każe nam iść na cmentarz. I chociaż czasem wymaga to sporo trudu, jadę zatłoczonym pociągiem kilkadziesiąt kilometrów do brata, a później razem z nim udajemy się w dalszą drogę, bo choć noszę rodziców w sercu każdego dnia, to właśnie 1 listopada chcę zatrzymać się w tej specyficznej ciszy, zobaczyć rzędy światełek, miliony unoszących się duszków, poczuć zapach wosku i wilgotnych liści.
To moment, w którym pamięć staje się namacalna.
Wiązanka – własnoręcznie wykonana, zrobiona z miłości i wspomnień – to mój sposób na „rozmowę” tam, gdzie już nie ma słów.
Ewa Jurkiewicz




