Naszym piórem: Tango – taniec duszy, który nie zna granic

Powiększ rozmiar tekstu

W czwartkowy wieczór, 25 września, w Teatrze Muzycznym w Toruniu odbył się spektakl pod tytułem „Tango Emigrante”. Wydarzenie to bazowało na prawdziwej historii artystki Barbary Grabiński – śpiewaczki z  Buenos Aires, której babka, Maria Ryczaj  w 1927 roku wyjechała do Argentyny, za chlebem.

Śpiew i opowiadana historia pani Barbary, w reżyserii Michała Shevchenko,  została ubarwiona tańcem tanga argentyńskiego, w wykonaniu doskonałych tancerzy, między innymi, z toruńskiej grupy MERCURIO  ( pomysłodawca, organizator i tancerz : Krzysztof Rumiński).

Po spektaklu zostałam zaproszona do Sali Weneckiej, na Milongę. Obserwując tancerzy, z możliwością wykonywania im zdjęć, pomyślałam sobie, że sympatycznie byłoby napisać parę słów więcej, na temat tego pięknego, zmysłowego tańca. Tango urzeka,  ma w sobie coś z magii. Kiedy skrzypce, bandoneon i fortepian rozpoczynają swoje intymne dialogi, czas zwalnia, a parkiet zmienia się w scenę, na której rozgrywa się historia pomiędzy dwojgiem  ludzi. To taniec, który nie jest tylko zestawem kroków – to rozmowa ciał, gestów, oddechów i spojrzeń. Być może właśnie dlatego, tango bywa nazywane „tańcem duszy”. Historycznie,.. narodziło się w XIX wieku na przedmieściach Buenos Aires i Montevideo. W portowych tawernach i biednych dzielnicach spotykały się wpływy europejskich emigrantów, rytmy afrykańskie i lokalne melodie. Tango było początkowo tańcem ludzi prostych – marynarzy, imigrantów, robotników. Elity patrzyły na nie z pogardą, a nawet niechęcią. Ale tango było uparte – wyszło na ulice, podbiło serca, a potem – salony.
Na początku XX wieku zawojowało Paryż, co sprawiło, że również Argentyńczycy spojrzeli na własny taniec z dumą. Z czasem tango stało się symbolem narodowej tożsamości, a charyzmatyczna postać Carlosa Gardela (1890-1935, Argentyńczyk, francuskiego pochodzenia) – śpiewaka o głosie, który wzruszał miliony – wrosła w argentyńską kulturę równie mocno jak futbol. Do Polski tango przywędrowało w dwudziestoleciu międzywojennym. Warszawa lat 30. pulsowała tangiem. W kabaretach, na dancingach i w radiu rozbrzmiewały utwory, które do dziś mają status evergreenów. Śpiewali je Mieczysław Fogg, Hanka Ordonówna czy Adam Aston. „Tango milonga” czy „Ta ostatnia niedziela” – zwane nie bez przyczyny „polskim tangiem śmierci” – weszły na stałe do kanonów muzyki. Z dzieciństwa pamiętam, choć były to już lata 60-te, jak mój tata Franciszek, po kielichu śpiewał- a głos miał bardzo dobry, „Chryzantemy złociste” a ja – wtedy rozanielona marzyłam, żeby zostać piosenkarką…
Polskie tango miało swoją specyfikę – bardziej melancholijne, liryczne, mniej zmysłowe niż argentyńskie, ale równie poruszające. To właśnie w Polsce taniec ten stał się nie tylko formą rozrywki, ale także wehikułem nostalgii i tęsknoty, które towarzyszyły pokoleniom. Tango jest sztuką uważności. Nie da się go zatańczyć bez prawdziwego słuchania partnera – bez czujności na jego intencje i emocje.

W świecie, który biegnie coraz szybciej, tango uczy zatrzymania. Akcentuje chwilę, w której najważniejsze są kroki, muzyka i bliskość drugiego człowieka.
Może właśnie dlatego tango tak często wraca – na Milongach w naszym Toruniu, w Buenos Aires, Krakowie, Berlinie czy Tokio. Bo niezależnie od miejsca, tango opowiada uniwersalną historię: o pragnieniu spotkania drugiego człowieka i harmonii, które – choć ulotne – bywają najpiękniejsze.

Tango to nie tylko taniec. To lekcja życia: uczy cierpliwości, pokory, odwagi i – paradoksalnie – wolności. I jak mawiają jego miłośnicy – kiedy raz poczujesz jego rytm, już nigdy nie będziesz taki sam.

Ewa Jurkiewicz