Naszym piórem: Urodziny laski w teatrze Horzycy

Powiększ rozmiar tekstu

Urodziny laski w Teatrze Horzycy…, ale której…  Marii, Joanny, Małgorzaty? Zamyśliłam się…moment, moment,… to mają być setne urodziny…? Przecież nasze aktorki, to młode laski…

Jednak okazało się, że mogą być takie urodziny, na których jubilat nie dmucha świeczek, nie odpakowuje prezentów i nie otrzymuje życzeń  – bo sam może być życzeniem. Tak właśnie było ostatnio w Teatrze Horzycy, gdzie świętowano urodziny prawdziwej, drewnianej laski zakończonej srebrną rękojeścią, na której widniała „data urodzenia” 1 października 1925. Laski –  tego statecznego, nieco przykurzonego, a jednak wciąż pełnego klasy rekwizytu, który wystąpił w „Nocach i Dniach”.

Ktoś powie: czyżbyśmy oszaleli, celebrując patyk oparty o scenografię? Ale w teatrze rekwizyt nigdy nie jest tylko bezdusznym sprzętem. To towarzysz aktora, przedłużenie roli, czasem cichy świadek największych wzruszeń widzów. Właśnie dlatego laska doczekała się własnego przyjęcia – z masą gości, z tortem, kawą i ścianką do zdjęć, jak na prawdziwą gwiazdę przystało. Bohaterka wieczoru była doskonałym  pretekstem do przekazania wiedzy na temat życia teatru za kulisami, tego czego widz nie widzi, przychodząc na przedstawienie. Przypomniała a może uświadomiła, że teatr istnieje nie tylko dzięki aktorom i reżyserom, ale także dzięki rekwizytorom, suflerom, dźwiękowcom, oświetleniowcom a także małym, często niedostrzegalnym bohaterom – przedmiotom, które też grają i nagle zaczynają mówić własnym głosem.

Rekwizytorka, pani Barbara Poczwardowska, która od lat pilnuje i rozporządza teatralnymi skarbami, opowiadała o losach różnych rekwizytów, o przedmiotach małych i dużych, kupionych na potrzeby sztuki, zrobionych przez nią osobiście, znalezionych w zakamarkach szaf i strychów. Zaprezentowała stare książki i albumy, które nawet nikt już nie pamięta, jaką drogą dotarły do teatru. Poważne informacje i konkretne fakty przeplatały się z zabawnymi anegdotami, żartami scenicznymi i psikusami w garderobie. Najbardziej uśmiałam się z dowcipów, które aktorzy robią sobie wzajemnie, gdy sztuka już schodzi ze sceny. Analogicznie do zielonej nocy na obozie harcerskim, jest zielone przedstawienie w teatrze. Ostatni wieczór, kiedy kurtyna opada nie tylko na sztukę, ale i na resztki zdrowego rozsądku w zespole, aktorzy, którzy przez miesiące trzymali się jak w zegarku, nagle zmieniają się w dzieci z zapałkami. Kostium? Niby ten sam, ale pod płaszczem hrabiego ktoś nagle założył koszulkę z Batmanem. Ostatnie przedstawienie, to jedyna okazja, by kielich z winem zamienić na kubek z „Minionkami”. Najlepsze jednak są drobne sabotaże. Ktoś podmienia cukierki na ostre papryczki, ktoś inny dopisuje jedno zdanie w tekście i wszyscy czekają, aż kolega się potknie. I on się potyka, ale z godnością, bo jak mówi stare aktorskie porzekadło: „na zielonym spektaklu widz wybaczy wszystko – pod warunkiem, że się nie zorientuje”.

Siedzieliśmy tak przy kawie, zasłuchani w gawędy pani Basi, a atmosfera była miękka i serdeczna, jak aksamitne fotele na widowni. Zadawaliśmy pytania, śmialiśmy się z teatralnych przypadków i anegdot a jednocześnie każdy z nas wiedział, że opowieści te nie są byle czym. I tak laska z „Nocy i Dni” – ta, którą trzymał aktor, jakiś czas temu, w scenie pełnej powagi – właśnie  obchodziła swoje urodziny w otoczeniu ludzi, którzy rozumieją, że teatr żyje w detalach. Że każde krzesło, filiżanka, czy parasol mogą stać się magiczne, jeśli tylko ktoś spojrzy na nie, jak na partnera scenicznego, a nie kawałek sprzętu.

I tak oto w Horzycy po raz kolejny dowiedziono, że teatr to nie tylko dramat i katharsis, ale także poczucie humoru. Bo jeśli można świętować urodziny laski, to znaczy, że sztuka żyje – i ma się całkiem nieźle.

Ewa Jurkiewicz