Nasze recenzje: „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”

Powiększ rozmiar tekstu

Obejrzenie kolejnego filmu Woody Allena jest niemal obowiązkiem każdego szanującego się kinomana. Wiekowy mistrz (83 lata) wielokrotnie deklarował, że nie może przestać kręcić filmów – jednego w roku – ponieważ umarłby bez tego zajęcia. I niech to robi jak najdłużej, ku radości widzów.

Tegoroczna premiera „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” powinna się podobać zarówno dojrzałym kinomanom, jak i młodym amatorom sztuki filmowej. To obraz rozrywkowy, ale nie całkiem banalny. Chciałoby się powiedzieć: stary, dobry Woody Allen!

Ja wyszłam z kina zauroczona i z przekonaniem, że wrócę do tego filmu.

Po pierwsze cieszą oczy piękne, nastrojowe zdjęcia miasta w deszczu, eleganckie wnętrza hoteli, wysmakowane mieszkania nowojorskich bogaczy, Central Park… Wypada dodać, że za kamerą stał sam Vittorio Storaro.

Oprawa muzyczna nie jest oryginalna, ale jakże przyjemna dla uszu, łagodne jazzowe kawałki. Główny bohater Gatsby (Timothee Chalamet) również gra na pianinie i śpiewa. Fabuła, jak to w komedii romantycznej, nie jest skomplikowana.

Para zakochanych studentów przyjeżdża do NY na jeden dzień. Ona Ashleigh– przyszła dziennikarka, śliczna, acz głupiutka dziewczyna (świetna Elle Fanning) ma przeprowadzić wywiad z głośnym reżyserem. W tej roli Liev Szreiber. Chłopak, wspomniany T. Chalamet, nowojorczyk z pochodzenia, (myślę, że alter ego młodego Woody Allena) chce przy okazji pokazać dziewczynie swoje miasto, miło spędzić wieczór.

Plan jednak się rozsypał. Para zostaje przypadkiem rozdzielona. Każde z nich realizuje inny program. Spotykają różnych ludzi, zdobywają nowe doświadczenia. Młodzi odtwórcy głównych ról, plus Selena Gomez na drugim planie, mają niekłamany wdzięk, świeżość, kamera wyraźnie ich lubi.

Gatsby nie bez powodu budzi skojarzenie z bohaterem powieści F. Scotta Fitzgeralda. Jest romantycznym, inteligentnym neurotykiem, który dopiero szuka swojej drogi życiowej. Ashleigh natomiast jest jego przeciwieństwem. Zachowuje się bezrefleksyjnie, spontanicznie, chce się bawić życiem.

Tłem dla Młodych jest świat nowojorskich bogatych snobów i zmanierowanych filmowców, z których reżyser wyraźnie pokpiwa. Jak zwykle u tego twórcy mamy sporą dawkę ironii, inteligentne dialogi i mimo banalnej, w gruncie rzeczy fabuły, można wyczytać refleksję nad sensem życia, znaczeniem rodziny, (kapitalna rozmowa bohatera z matką), tym co nas naprawdę określa i kształtuje. Ktoś powie: to wszystko już było, widzieliśmy wiele razy. Prawda, ale ja to kupuję.

Ewa Dolecka