Artystyczne biografie: Siódme niebo Władysławy Zarudzkiej

Powiększ rozmiar tekstu

Obrazy Władysławy Zarudzkiej mieliśmy okazję podziwiać na indywidulnym wernisażu w Książnicy Kopernikańskiej przy ulicy Jęczmiennej w Toruniu, a także na licznych wystawach zbiorowych np. w Dworze Artusa w styczniu 2020 roku, w Kamienicy Inicjatyw czy w WOAK-u przy ulicy Szpitalnej.

Z cenioną i lubianą artystką, studentką profesor Marii Serwińskiej-Guttfeld spotkałam się latem na kawie, w wypielęgnowanym, kolorowym ogródku i oto wynik naszej rozmowy.

Co spowodowało, że zaczęła Pani malować?
– Zawsze lubiłam rysować i malować. Robiłam to w domu, w nielicznych wolnych chwilach pracując zawodowo, prowadząc dom i wychowując dzieci. Czasu na malowanie praktycznie pozostawało bardzo niewiele.

Kiedy to się zmieniło i co było przyczyną, że na malowanie zaczęła Pani poświęcać więcej czasu?
– Kiedy zaczęłam malować? Pracując zawodowo w Fabryce Cukierniczej Kopernik, w 1984 roku przeczytałam w prasie lokalnej ogłoszenie Toruńskiego Towarzystwa Kultury zapraszające malarzy nieprofesjonalnych na spotkanie przy ulicy Szpitalnej 8. Postanowiłam spróbować swoich umiejętności. Zgłosiłam się do Jana Wojciechowskiego- ówczesnego prezesa TTK, by dowiedzieć się czy spełniam warunki uczestnictwa w tych warsztatach. To początek mojej artystycznej edukacji.  Zajęcia, z wielkim zaangażowaniem prowadził pracownik WOAK-u profesor Marian Nicewicz. Grupa była liczebnie duża. Malowaliśmy od 3 do 5 godzin w tygodniu. Uczyliśmy się wszystkiego od podstaw, łącznie z przygotowywaniem blejtramów.

Nie miała Pani wcześniej wykształcenia artystycznego? Jakie było Pani przygotowanie zawodowe? Dzieciństwo i młodość spędzała Pani przecież w trudnych i skomplikowanych czasach.
– Urodziłam się w 1933 roku na Pomorzu Gdańskim. Edukację rozpoczęłam w niemieckiej szkole podstawowej w czasie drugiej wojny światowej. Nie znając wcześniej jako dziecko języka niemieckiego- w domu mówiło się tylko po polsku- musieliśmy w szkole i w domu posługiwać się tym językiem.  Okupant wymagał tego z okrutną bezwzględnością i z karami cielesnymi.  Zwłaszcza za źle wymówione pozdrowienie w języku niemieckim byliśmy nawet bici po twarzy. Były specjalne kontrole w tym zakresie przeprowadzane przez SS-manów, po domach Polaków. Od tamtej pory nie lubię języka niemieckiego, źle mi się kojarzy.

Jak przebiegała edukacja po wojnie?
– Zostałam zakwalifikowana do piątej klasy polskiej szkoły powszechnej w Kwidzyniu; najtrudniejszy był dla mnie język polski, w którym miałam zaległości, podobnie jak wszystkie dzieci na terenie byłej III Rzeszy. Z przyjemnością i łatwością uczyłam się języka angielskiego. Potem ukończyłam w 1951 roku Liceum Pedagogiczne o kierunku pedagogika i psychologia w Kwidzynie.

I zaraz poszła Pani do pracy?
– Tak, oczywiście. Jak wszyscy, w tamtych czasach otrzymałam nakaz pracy do szkoły powszechnej w Ryjewie koło Kwidzynia.  Pracowałam do marca 1953 roku jako nauczycielka jęz. polskiego, rysunku i języka rosyjskiego. Zostałam   wtedy dyscyplinarnie ukarana upomnieniem z wpisaniem do   akt „za niegodne zachowanie w czasie żałoby po śmierci Józefa Stalina”. Mnie i innych nauczycieli świętujących, mimo żałoby dzień kobiet, zwolniono ze szkoły w Ryjewie i przeniesiono do różnych maleńkich szkółek, położonych daleko od siebie, abyśmy my- wywrotowcy nie mogli kontaktować się ze sobą. Uczyłam tam języka polskiego i rysunku, nie mając do niego przygotowania zawodowego. Bardzo lubiłam te lekcje rysunku.

Wiem, że znalazła się Pani na Mazurach?
– Wyszłam za męża Stanisława i wyjechaliśmy szukać na „ziemiach odzyskanych”, a były to Mazury, lepszych warunków do życia dla naszej rodziny.  W 1956 roku przyjechaliśmy do pięknego Mrągowa. Mąż pracował jako główny księgowy i biegły sądowy, a ja   prowadziłam dom i wychowywałam trzech synów: Dariusza, Marka i Grzegorza. Mrągowo zamieniliśmy w 1965 roku na Wierteł- turystyczną miejscowość nad samym jeziorem. Otrzymaliśmy piękny służbowy dom jednorodzinny. Oboje z mężem pracowaliśmy w wielozakładowym przedsiębiorstwie rolniczym. Stąd synowie mieli bliższą odległość do szkoły w Piszu. Edukacja na Mazurach była wtedy bardzo utrudniona na skutek braku jednostek oświatowych. A my chcieliśmy kształcić dzieci.

Stąd pomysł na Toruń? Rola pionierów na” ziemiach odzyskanych” do łatwych nie należała.
– Tak, w czasie stanu wojennego, w 1982 roku, znaleźliśmy dom w Toruniu, który do dziś szczęśliwie zamieszkujemy. Tu ułożyliśmy sobie kolejny raz życie. Na szczęście wystarczało sił i odwagi.

Także pomysłu i pracowitości, bo przecież każda zmiana tego od nas wymaga.
– Podjęłam pracę w Fabryce Farb Graficznych Atra, a następnie w Fabryce Cukierniczej Kopernik, skąd przeszłam na emeryturę.

Wracając do malarstwa, chodziła Pani na zajęcia do Mariana Nicewicza?
– Uczył nas różnorodnych technik i zasad malowania oraz batiku, który był jego szczególną pasją. Tworzył serdeczny klimat, motywujący do nauki i tworzenia. Niestety po jego przedwczesnej śmierci, nastąpiła reorganizacja naszych zajęć.

Gdzie obecnie doskonali Pani swój artystyczny warsztat?
– Z tamtego naszego składu trzy osoby – Irena Czuk, Maria Domarecka, Danuta Malinowska i ja, należymy do TUTW i jesteśmy w grupie plastycznej „Kolorowe Impresje „profesor Marii Serwińskiej- Guttfeld. Czekamy z radością na każde spotkanie. Wspólne malowanie, rady Pani Profesor Marii, nauka, dyskusje z koleżeństwem nad pracami dają nam ogromne zadowolenie.

Jakie tematy prac są Pani najbliższe?
– Najbardziej, przyjemność sprawia mi malowanie pejzaży, fascynują mnie drzewa, jeziora, ale także martwa natura. Obserwuję przyrodę. Jeżeli chodzi o techniki, stosuję farby olejne i akrylowe, rzadziej akwarele i tempery. Wykonywałam także batiki, czyli obrazy na tkaninie.

Czy ma Pani swoje rytuały podczas malowania?
– Takie drobne przyzwyczajenia, przez te kilkadziesiąt lat utrwaliły się same. Mam swoją malutką pracownię malarską, włączam muzykę- najczęściej poważną, operową, uspokajam się i …czekam na wenę twórczą.

Na koniec zadam mało wyszukane pytanie: dlaczego Pani maluje?
– Po pierwsze – co dla mnie-: malowanie poprawia mi nastrój, zapominam o wszystkich troskach. Jestem w siódmym niebie! Po drugie: będę miała pamiątki dla mojej kochanej Rodzinki, a zwłaszcza dla dwóch wnuczek i pięciorga prawnucząt.

Dziękuję za pouczającą rozmowę, przybliżającą   wiele interesujących szczegółów życia społecznego. Życzę kolejnych pięknych wystaw indywidualnych i satysfakcji tworzenia.

Rozmawiała: Henryka Piekarska

Obrazy: