Codzienny felietonik: Z aforyzmów mojej mamy
Nikt go nie potrzebuje, niczego już nie przewozi. Rdza podjada go od dołu, farba łuszczy się płatami, a on wciąż czeka — tylko na co? Nie wiadomo. Nikt się nad tym nie zastanawia. Młodzi wolą nowe: błyszczące, szybkie, klimatyzowane. Taki wagon to tylko przeszkadza, psuje widok, jakby przypominał o czymś, o czym lepiej nie pamiętać.
Patrzę na ten wagon i myślę, że jest jak ludzie, o których coraz rzadziej się mówi, a jeśli już — to szeptem. Starość. Temat niewygodny, jak zepsuty wagon na bocznicy. Młodzi nie potrzebują domów opieki — bo przecież młodym wydaje się, że starość to coś z innej planety. Dla starych? Po co — mówią niektórzy — skoro “są jak trujące grzyby, nie do koszyka”. Tak mawiała moja mama, pół żartem, pół smutną ironią. I w tym żarcie pobrzmiewała nuta lęku: że kiedyś i ona stanie się takim “grzybem”, którego nikt nie zechce zbierać.
A przecież każdy z nas gdzieś ma w sobie ten wagon — trochę zużyty, trochę odstawiony na boczny tor. I dobrze by było, gdyby znalazł się ktoś, kto zamiast go zezłomować, pomyśli: może warto go odmalować, może posłuży jeszcze do czegoś dobrego. Bo starość nie jest śmieciem, którego trzeba się pozbyć. Jest historią, którą ktoś musi zechcieć przeczytać.
Może więc warto czasem zatrzymać się na tej bocznicy i spojrzeć na stary wagon z odrobiną czułości. Bo żadna nowość nie świeci wiecznie, a każdy błyszczący wagon kiedyś też stanie na swoim torze, czekając. I wtedy dobrze mieć nadzieję, że ktoś podejdzie, zamiast odwrócić wzrok.
Wiesława Chmielewska




