Naszym piórem: „Ukochane”- kobieca opowieść o tym, co boli, piękne i prawdziwe

Powiększ rozmiar tekstu

Niektóre wystawy się ogląda, inne angażują oprócz narządów zmysłów, także serce- te budzą emocje. W toruńskim Muzeum Etnograficznym można właśnie doświadczyć tej drugiej kategorii – delikatnej, czułej i zarazem niezwykle mocnej ekspozycji pod tytułem „Ukochane”. To nie jest wystawa o kobietach. To jest wystawa kobiet – o ich wnętrzach, przeczuciach, ranach i miłościach, które noszą, jak ślady na dłoniach.

Ekspozycja składa się z 11 zdjęć grupowych, o dużych formatach zawieszonych na jednej ze ścian oraz 302 portretów indywidualnych, wykonanych przez kobietę – fotografkę, panią Magdalenę Rdest- Nowak. Każda twarz to opowieść, która mogłaby zacząć się słowami: „Była sobie kobieta, która…”…

 Każda inna, a jednak wszystkie razem tworzą powieść, której rozdziały dopisują się co roku. ( Jest to III edycja tego wydarzenia). To swoisty kolektywny pamiętnik kobiecości, „pisano-malowany” przez kobiety z jedenastu polskich miast: od Krakowa po Bełchatów, od Białegostoku po Mielno. Rdest-Nowak nie tylko fotografuje – ona słucha. Jej aparat nie jest tylko martwym narzędziem, lecz wrażliwym, czułym uchem. Zdjęcia powstawały w ramach projektu terapeutyczno-artystycznego Fundacji „Zobacz Więcej”, co czuć w każdym kadrze. To nie są portrety robione dla efektu, to spotkania człowieka z człowiekiem… Moment, w którym kobieta staje przed obiektywem i mówi: „taka jestem – z tym wszystkim, co we mnie się świeci i co we mnie pękło.”

 Wszystkie panie, niezależnie od wieku, zawodu, temperamentu ubrane są w białe koszule, które symbolizują równość, szczerość i prawdę. Prezentują wspólną linię historii żywej kobiecości w przestrzeni naszego „cyber- uciekającego- czasu”. Niezależnie od tego, czy pozują wśród zieleni, opierając się o pień drzewa,  czy leżą i relaksują się w hamaku, przyglądają się przechodniom z balkonu, czytają książkę w miękkim fotelu – wszystkim tym momentom towarzyszy refleksja, zaduma, zatrzymanie chwili, a może kontemplacja życia i sensu istnienia.

Instalacja zrobiła na mnie ogromne wrażenie również przez to, że portrety pań leżą bezpośrednio na podłodze,  jakby w nieposzanowaniu i tworzą szeroką rzekę kobiecych istnień i pragnień. To przestrzeń intymna, pełna emocji. Wśród zdjęć porozrzucane są książki i wydarte kartki – jakby ktoś otworzył cudze notatniki i pozwolił, by słowa uleciały w powietrze. Pomiędzy nimi – szklane ptaszki, kolorowe motyle, liście paproci i drobne serduszka, które migoczą w świetle niczym ślady po dawnych wzruszeniach. Nie ma tu patosu. Jest czułość, kolor, romantyzm i spokój, którego często brak w narracjach o kobietach.

Jak wspomniałam, na jednej ze ścian wiszą duże fotografie zbiorowe pań z poszczególnych miast. Wśród toruńskich uczestniczek projektu wyłuskałam kilka znajomych twarzy…, które z czułością uśmiechały się do mnie machając słonecznikami. Odwzajemniłam uśmiech i przeszłam  do przeciwległej ściany podziwiać ich prace malarskie.  „Portret duszy” , to temat, który zrealizowały w ramach terapii warsztatowej projektu. To obrazy, do stworzenia, których pędzle są niepotrzebne.  Dłonie stają się instrumentem – delikatnym, czułym, ale też niekiedy drapieżnym. Malują palcami, jakby chciały dotknąć własnych emocji, rozetrzeć je po płótnie, pozwolić im się rozlać, zapachnieć farbą, nabrać kształtu. To technika bardzo sensoryczna, niemal pierwotna – jakby człowiek wracał do momentu, gdy pierwszy raz zostawił ślad na skale, mówiąc: „to ja”. Nie tworzą pejzaży świata zewnętrznego, lecz mapy swojego wnętrza. Ich obrazy to portrety duszy, zapis wibracji, które trudno nazwać słowami.

Patrzę na jeden z takich obrazów, który zwrócił moją szczególną uwagę…, coś między okiem… a ptakiem… Wielkie, czujne oko, jakby zrodzone z lęku i zachwytu jednocześnie. Widzę dziób, widzę skrzydło, a może tylko ślad po nim. ..

Czy ktoś ją dziobał…?

 A może to ona dziobała świat – z pasją, z ciekawością, próbując wydobyć z niego sens…?

Kiedy opuszczam wystawę, mam wrażenie, że coś ze mną zostało. Jakby niewidzialna nić oplatała mnie wokół nadgarstka. Może to echo ich spojrzeń. Może światło, które odbiło się w tych małych, szklanych ptaszkach. A może po prostu przypomnienie, że każda z nas – nawet ta najbardziej cicha, najbardziej zmęczona – jest czyjąś, a może przede wszystkim swoją ukochaną.

Ewa Jurkiewicz